Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
48

Siedzi Jędruś przy Marysi i patrzy za mamą. Miga czerwona spódnica mamina, szeleści, ocierając się o zielone kłoski, a teraz doszła do końca ścieżyny i już niema... Chciałby Jędruś biec za mamą, ale przypomina sobie, że ma pilnować Marysi, która już zaczyna kwilić w poduszeczce.
Jędruś wie, że ma uważać, żeby Marysi jaka „ciucia nie ujadła“, ale ciuci żadnej niema, a Marysia płacze i płacze. Bierze Jędruś za sznurki, owijające poduszeczkę i dalej-że kołysać Marysię, raz w tył, raz naprzód.
— A-a-a — mówi — a-a-a...
Oj nie podoba się to kołysanie Marysi — nie! Płacze coraz lepiej, a Jędruś aż się zasapał przy tej robocie.
Nagle spostrzega flaszeczkę, leżącą tuż obok na płachcie. Puszcza poduszkę, bierze flaszczynę i pcha ją do buzi małej.
Doskonała myśl! Marysia, mając buzię zatkaną, krzyczeć nie może i ssie tak, że aż oczka zamyka.
Rad z siebie Jędruś. Je Marysia, poje i on sobie. Wyciąga rączkę po chleb razowy, który mu zostawiła mama, gryzie raz i drugi, ale spostrzega prędko, że chlebuś mu jakoś nie smakuje. Właściwie to Jędrusiowi jeść się nie chce, ale bardzo chce mu się pić. Jeszczeby nie? Gorąco takie i namordował się tym kołysaniem...
Porzuca chleb na płachtę i biegnie do dzbanka, który stoi niedaleko w cieniu, gruby, brzuchaty, pełen wody, a taki wielki, że Jędrusiowi aż po bródkę sięga. Zajrzał Jędruś do środka, czy jest w „dźbantu