Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
128

— O Matko Kalwaryjska! A toć to chyba Teodor! — wybucha śmiechem Baranna, pochylając się nad pajacykiem, który, odbiwszy się, jak piłka od podłogi, rozciągnął się u stóp Haluni, wybałuszając na nią gały wielkich, okrągłych oczu.
— Pokaz, pokaz! — przypada Halunia i długą chwilę przygląda się pajacowi w milczeniu. — To jest Teodol — przytakuje wkońcu główką z głębokim przekonaniem. — To jest Teodol — powtarza z naciskiem, przenosząc wzrok na mamę. — No teraz to już chyba i mamuńka wierzy, że to jest „plawdziwa plawda“.
— Pokaż-że mi to straszydło, dzitusiu — uśmiecha się mama i rozbawiona poważnym wyrazem twarzy Haluni, naciska pajacyka. Ledwie jednak pajacyk wrzasnął po swojemu i wysunął język i rogi, Halunia oblała się rumieńcem.
— Nie ciśnij! — krzyknęła gniewnie i wyrwawszy z rąk matki zabawkę, podreptała do ogrodu. Śpieszno jej było pokazać Teodora chrabąszczom i... była na mamę serdecznie urażona.