Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
114

razy, nasłuchując kołatania się oczu, zapadłych w głąb czaszki. Puste oczodoły lalki napełniały ją dzisiaj szczególniejszą tkliwością. Pocałowała Krzysię raz i drugi, przygładziła potarganą perukę i pobiegła do mamy. Tu wspiąwszy się na palce, długo coś mamie szeptała do ucha. Mama się uśmiechnęła i skinęła głową, a Halunia zawróciła do lalusinego domku, i szybko zaczęła nakładać na Krzysię wszystkie sukienki, jedną po drugiej; jedną nóżkę obuła nawet w buciczek ze skórki złoconej, drugi był już oddawna zgubiony. A kiedy usłyszała, że wujcio żegna się z mamą, jak kulka wtoczyła się do przedpokoju.
— To dla tego dziecka, wujciu — rzekła, podając doktorowi lalkę — zeby on byl telaz mama Krzysi — głos Haluni zarwał się na sekundę; wydało jej się, że Krzysię kocha najwięcej ze wszystkich laluś, bo... bo Krzysia jest od cioci Ini — ona śama chciala — dodała z nagłą determinacją — a jakby dziecko pytalo, jakie ocka, niech wujciunio powie, nima ocków, żeby dziećkowi nie bylo smutno! — i Halunia z całej siły przycisnęła się do policzka wujcia.
Doktorowi zadrgały wąsy. Przytulił Halunię do piersi, potym zwolna rozplótł rączki opasujące jego szyję, pocałował najpierw jedną, potym drugą, wcisnął lalkę w kieszeń od paltota, postawił Halunię na ziemi, obejrzał się za czapką i nie rzekszy ani słowa — wyszedł.
Tego wieczora Halunia długo zasnąć nie mogła,