Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
95

— Wiesz, to mój słoń!
A drugi mu go wydziera:
— Nieprawda! bo mój!
Halunia patrzy na wujciów zdumiona. Wie doskonale, że słoń jest jej, bo przysłał go jej jeden dziadzio ze Lwowa. I nie może zrozumieć, dla czego wujciowie mówią, że słoń jest ich. Usiłuje im to nawet delikatnie wytłumaczyć:
— Wujciu, śloń psecie jeśt mój śloń, śloń jesce w Klakowie byl mój śloń, śloń zawśe byl mój śloń!...
Ale wujcio Romcio, jakby nie słyszał słów Haluśki, owija słonia połą surduta i przejeżdża nim pod nosem namarszczonego groźnie wujka Bola:
— A słoń jest mój, bo ja go do domu zabiorę.
Halunia zrywa się z podłogi i biegnie do mamy. Rozżalona pyta, dla czego wujciowie mówią, że słoń jest ich, kiedy słoń jest przecie jej i „dla cego śom takie niegzecne?“
Mama się pochyla, poprawia czerwoną kokardkę, którą włoski Haluni są z jednego boku podwiązane, i szepce do ucha:
— Wstyd, wstyd, Haluś, wujciowie się tak ślicznie z tobą bawią, a ty nie znasz się na żartach i obrażasz się o byle co...
Haluśka nie podziela zdania mamy. Żeby mama była mała, toby rozumiała, że taka zabawa to nie jest śliczna zabawa, „to jeśt źadna źabawa“. Ale mama jest duża, i wujciowie są duzi... I Halunia wraca do wujciów, mrucząc pod noskiem, z nadąsaną minką.