Strona:Zofja Żurakowska - Trzy srebrne ptaki.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łużą, która się uformowała na podłodze wokoło miednicy.
Westchnąwszy nad nią bezradnie, ubrał się co żywo, podziwiając gościnną pamięć Lidji, która zaopatrzyła go nawet w nowiutką szczotkę do zębów.
Potem wyjrzał przez okno i syknął z zachwytu. Ogromna i falista, zalana słońcem przestrzeń całej doliny u stóp wzgórza, płonęła czerwienią i złotem jesiennych drzew. Niebo najczyściej szafirowe, świeża zieleń łąk, pola usiane kroplami złotych dyń i złociste ściany chat, obwieszonych dojrzałą kukurydzą! Nad ziemią, w troskliwej pracy nachylone kobiety w czerwonych zapaskach i czarnogłowi, biało odziani mężczyźni.
Oto się niebo i ziemia najpiękniejszemi przystroiły barwami na pożegnanie lata.
Oto już słońce w wytrwałym trudzie, ludziom, drzewom i owocom przydało swego złota, który wyrazem jest dojrzałej jesieni.
A pod oknem, na tarasie siedziała Aglae w szafirowej krynolinie i na białych ramach krosien haftowała barwnym jedwabiem.
— Jak się masz? — zawołał Krzyś. — Którędy mam zejść do ciebie?