Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pani aptekarzowa poczuła zadowolenie z tego oświadczenia Antosia.
— Zabiorę ze sobą wszystkie moje dzieci! — powiedziała.
— Widzisz, że umiem przemawiać do serca dam! — zawołał Antoś, gdy znaleźli się na ulicy.
— Widzę! — oznajmiła Janka.
— Ale, na miłość boską, nie patrz na mnie w takich chwilach, o mało co, a byłbym buchnął szalonym śmiechem.
— Ja też. Karolinka, jako panienka, przebywająca w najwyższych sferach towarzyskich.
— Szkoda, że pani aptekarzowa nie widziała jej wczoraj, gdy nam się ukazała w łódce.
— Właściwie to znamy ją dopiero od wczoraj, a mam wrażenie, jakbyśmy się znali od wielu lat.
— Ja także. Ale czekaj, tu musimy wejść.
Znowuż rozpoczęło się zwiedzanie mieszkań i powtarzanie tych samych słów, oraz słuchanie tych samych wykrzykników.
— To syn właściciela pałacu.
— Taki śliczny chłopczyk!
— Jakto, takie maleństwo umie grać na skrzypcach?