Przejdź do zawartości

Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

doba mi się, nie każda odważyłaby się na coś podobnego.
Po chwili kobieta w cekinach wychyliła się z za kotary i wywołała starego. Znowu trwały jakieś naradzania się i szepty, potem Karolinka roześmiana i zadowolona powróciła.
— A teraz pomówię z Ludwikiem i z Janką; muszą nam też pomóc — oznajmiła, schodząc ze schodków wozu.
— Z tymi będzie o wiele trudniesza sprawa.
— Wątpię, a zresztą to przecież ja i Jaś występujemy, tego nam zabronić nie może.
— Jakto, tylko ty — zawołał Antoś. — A ja nie? Myślisz, że będę ciebie podziwiał i płacił za bilet? Nie chcę, niech mnie podziwiają.
Wiedziałem, że się do nas przyłączysz — zawołała Karolinka.
Rozmowa z Ludwikiem trwała rzeczywiście dosyć długo, faktem jednak jest, że Karolinka dopięła swego.
Gdy bowiem w godzinę później stary klown nawołylał publiczność na przedstawienie cyrkowe, słychać było wyraźnie:
Jedyny występ fenomenalnego skrzypka. Mały chłopiec z pałacu. Cudowne dzieci!