Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uda mi się przedstawienie, pewnie są bez grosza.
— Ludwik nie pozwoli.
— A cóż on ma do powiedzenia?
— Podjął się opieki.
— Przecież to nic złego. Ja ci ręczę, że mój ojciec i wasi rodzice nie mieliby nic przeciwko temu.
Wprawdzie Antoś czuł niejakie wątpliwości w tym względzie, tem nie mniej projekt Karolinki zainteresował go.
— Jaś mógłby zagrać na skrzypcach — mówiła Karolinka.
— Nie zechce pewnie.
Ku wielkiemu jednak zdumieniu Antosia Jaś, zapytany po cichu przez Karolinkę o zdanie, wyrażał całkowitą gotowość występowania.
— Ja mogę skakać na trapezie także — zawołał — lecz Karolinka zapewniła go, że to jest zbyteczne.
— Chwileczkę poczekajcie na mnie, muszę rozmówić się z tą kobietą — postanowiła Karolinka i weszła odważnie za zasłonę.
Rozmowa nie trwała długo. Antoś usłyszał tylko kilka zdziwionych wykrzykników, a potem długie naradzanie się szeptem.
— Zwarjowana dziewczyna — pomyślał — ale po-