Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak udaje wobec Karolinki opiekuna i dorosłego mężczyznę.
— Cóż ci to szkodzi?
— Mnie nic. Ale posłuchaj, ten Jaś naprawdę wspaniale wygrywa.
Skrzypce umilkły nagle.
— Już mu się znudziło — powiedziała Karolinka z żalem — niekiedy potrafi grać całemi godzinami, nie można go się doprosić, aby przestał, a czasem to tak, jak teraz, pogra kilkanaście minut i już ma dosyć.
— Panno Anno! Panno Anno! — usłyszały głos Jasia.
— O, panna Anna widocznie przyjechała.
— Panno Anno! — wołał Jaś — czy to tak ładnie, że pani wyjechała na całe popołudnie.
— Któż to pozwolił ci się wtrącać do moich spraw? — odpowiedział kobiecy głos.
— Ja się nie wtrącam, ja się dziwię.
— Nie dziw się za bardzo.
— Panno Anno, pani przecież powiedziała Karolince, że pani jedzie na spacer na pół godziny, a tymczasem pani wróciła po czterech godzinach.
— Jasiu, uspokój się. Nie wtrącaj się do nie swoich rzeczy.