Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale wy jedzcie, nie przekadzajcie sobie, ja zaraz wrócę.
Karolinka wyszła z werandy. Słychać było jej kroki, gdy pośpiesznie wbiegła na schody.
— Ale ma utrapienie z tym chłopcem.
— A takie ładne dziecko.
— Myślałby kto, że niewinny aniołek.
— Mnie się zdaje, że on jest poprostu chory.
— A właściwie to te dzieci są zupełnie bez opieki — zdecydowała Janka.
— Słyszałaś przecież, że ma bardzo dobrego ojca.
— Ale czy to mężczyźni umieją dbać o codzienne sprawy?
— A czy te sprawy są naprawdę takie ważne? — zapytał Ludwik. — Mnie się zdaje, że Karolinka jest najbardziej uroczą dziewczyną ze wszystkich, jakie znam.
— O, zdaje się, że Ludwika spotkał cios w serce.
— Nie błaznuj, Antek, mówię poważnie, strasznie miła dziewczyna i wy sami też jesteście tego zdania.
Pomimo wrodzonej przekory, tym razem Antoś nie zaprotestował. Nie zaprotestowała także