Przejdź do zawartości

Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dostrzegł podobieństwo, jakie istniało w rysach córki i ojca.
— To najmilszy człowiek na świecie, — z zapałem stwierdziła Karolinka. — Gdy jest z nami, zapominam zupełnie, że to mój ojciec, bądź co bądź starszy odemnie pan. Zachowuje się jak młody chłopiec.
— Jak Jaś! — uśmiechnął się Antoś.
— Właśnie tak, jak Jaś, nie dokucza tylko wcale. Zobaczycie, przyjedzie tu niedługo, nie mogę się wcale go doczekać.
— Wiecie co, usiądźmy tu, w tej altanie, zawieszonej na drzewie, — zaproponowała po chwili, ukazując zabawne, małe schronienia, zawieszone nad drzewami, do których prowadziły schodki.
— Nie zmieścimy się w jednej.
— W takim razie usiądźmy w obydwóch.
— Świetnie.
Ludwik usiadł z Karolinką, Antoś z Janką. Ponieważ altanki były nieco oddalone jedne od drugich, mogli przeto mówić ze sobą, nie będąc słyszanymi przez drugą parę.
— Wiesz, podoba mi się ta Karolinka, — zwierzył się Antoś Jance.