Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ludwik oburzył się.
— A przecież to ty siedziałasz z drwiącą miną i protestowałaś, zanim jeszcze było coś powiedziane.
Janka roześmiała się.
— Już mi przeszło — przyznała się.
— No, to chodźmy do ogrodu.
— Wezmę mój aparat, już słońce świeci. Niech nie myślą, że idziemy za nimi.
Gdy zeszli do ogrodu ujrzeli Karolinkę jak siedziała na drzewie, rozgarniając gałązki; na twarzy jej kołysały się cienie liści i blaski słońca.
— Nie ruszaj się, Karolinko — krzyknęła Janka — nie ruszaj się.
Karolinka spojrzała w jej stronę i uśmiechnęła się, nie poruszając z miejsca.
— Raz, dwa, trzy, — liczyła Janka. — Sfotografowałam cię! Gotowe!