Przejdź do zawartości

Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach ach, cudownie! Sama przyznajesz, że jesteś głupią pensjonarką, upierasz się tylko co do klasy, nie trzecia, a czwarta. Brawo Janka!
— Doprawdy, jakiś ty dziecinny, Antku.
— Zaraz spoważnieję, wystarczy popatrzeć na wasze pełne mądrości miny.
— A pewnie należałoby spoważnieć, minęła już połowa wakacji.
— Teraz trafiłaś. Teraz spoważnieje napewno. Gdy tylko pomyślę o lekcjach algebry, lub łaciny, to wystarczy, abym przestał się śmiać na całe pół godziny.
— A widzisz!
— Nic nie widzę, a raczej widzę, że trzeba tę drugą połowę wykorzystać w pełni.
— Nie mam nic przeciwko temu — mruknął Ludwik.
O ile, naturalnie, nie nazywasz używaniem — fikania kozłów i błaznowania na potęgę — zastrzegła się rozsądnie Janka.
— Strasznie jesteś poważna moja miła, ta czwarta klasa źle na ciebie podziałała, ale nie obawiaj się, nie chcę błaznować. Chciałbym poprostu, abyśmy przeżyli coś nadzwyczajnego, coś wyjątkowego, jakąś niezwykłą przygodę. Bo właści-