Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zapewniał Antoś, — skończę tylko tę stronicę.
— Co ty piszesz, Antek? — zadał teraz pytanie Ludwik.
Lecz Antoś udawał, że nie słyszy.
W tej chwili drzwi otworzyły się gwałtownie i na progu ukazała się mała postać w dużym deszczowym kapturze na głowie, ociekająca cała wodą i błotem.
— Karolinka — zawołał Ludwik ucieszony.
A Antoś powtórzył natychmiast:
— Karolinka! Wiedziałem, że przyjdziesz.
— Deszcz pada — tłomaczyła Karolinka, patrząc bezradnie na duże plamy, jakie jej wejście pozostawiło na podłodze.
— Tak, widać to odrazu, że pada — przyznał Ludwik.
— Karolinko, przyjechałaś? — rozległ się głos Janki i dziewczynka wbiegła do pokoju.
Ujrzawszy Karolinkę załamała ręce.
— Jak ty wyglądasz dziewczyno?
— Zmokłam trochę.
— Nie wzięłaś parasola?
— Nie, zapomniałam.
— Jakto, przyjechałaś otwartą bryczką?
— Nie.