Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I nie obraża cię to?
— Nic mnie nie obchodzą cudze sprawy, niech sobie pisze co chce, — odpowiedział wreszcie Ludwik.
— Nie, Antosiu, ja na to nie przystanę, na początku wakacji przysięgałeś, że nie będziesz miał żadnych tajemnic, a teraz?
— Wyście też przysięgali.
— A czy mamy jakie tajemnice?
— Wciąż przecież szepczesz coś z Karolinką.
— To są jej sekrety, a nie moje, ona nie należy do naszego sprzysiężenia, więc nie mogę jej wydać.
— Wykręcasz się, moja droga.
— Tak, czy owak, pytam po raz ostatni, pokażesz mi zeszyt, Antosiu, czy nie?
— Nie pokażę.
— A więc nie mówię z tobą.
— Trudno, jakoś przeboleję.
Janka obrażona, udała się do sąsiedniego pokoju, Antoś zaś zabrał się na nowo do pisania.
— Jaka szkoda, że deszcz pada, Karolinka napewno nie przyjdzie, — myślała.
Od dnia poznania, Karolinka widywała się z Janką codziennie. Bywały u siebie naprzemian,