Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oddawała mu się Irka codziennie; cyfry i znaki na jego ciele podniecały ją; kazała sobie mocno przyciskać piersi (zakryte koszulą) jego żołnierskim torsem. Pieszczoty jej były pospolite i nierozumne; denerwowały nieporadnością, nudziły jednostajnością. — Niewątpliwie cała ta ich sprawa miała się ku końcowi. — I wszystko miało się ku końcowi. — Rozpacz nakazywała już w imię Chrystusa — tej ostatniej instancji się czepiano... że więc cud! Cud! — Więc: krzyżem leżeć — i z krzyżem na „hordy“! — Tak to przez pełne zazdrości kontrowersje i przewidywania agitacyjne — umniejszano z miejsca wszelką wielkość wysiłku strategicznego, zasępioną troskę o przyszłe dzieje i bohaterstwo autentyczne chłopów i robotników.
Było beznadziejnie i pusto.
Dwa okna na facjatce, na kanonii, zasłonięte storami, oślepły. Mila wyjechała na front, jako sanitariuszka; modre jej oczy dodawały ducha oficerom i żołnierzom; ułatwiały znakomicie bohaterską śmierć w imię wielkich haseł.
Owego dnia, gdy decydująca bitwa rozgrywała się wprost na przedpolach stolicy, przyjechał z Kalisza niespodziewanie (nawet bez telegraficznego zawiadomienia!) mąż Irki pan Marian Alojzy. Czerstwy, czerwony, pobłyskujący bransoletką (z tym lusterkiem!) i zębami; wypoczęty, tłustszy niż przed rokiem, brzuchacz już, więc się cienkie nogi uginają bardziej — idąc po prostu przysiada. Fantastyczny mundur na nim urzędniczo-oficersko-sobieszyty i czapka tegoż kształtu; z pod daszka zezują ślepka pełne pychy i samochwalstwa. — Zaraz na dworcu