Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/093

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

noc! — Miłoby było pójść teraz z tobą za miasto obce i wrogie i mówić ci o sprawach naprawdę pięknych i dobrych — zobaczyć jak od tych „wieści z nikąd“ źrenice twe modre rozszerzają się i napełniają całą twarz, całą ziemię, całe niebo cudownym blaskiem zachwytu i entuzjazmu. Miłoby tak było pójść z tobą ścieżką wśród łąk oroszonych ku szumiącym lasom; i jakże byłoby szczęśliwie! Byłaby: wspólność, jedność i harmonia, której szukam napróżno, której nie znajdę nigdy — — więc: dobranoc Milo! Oby tobie było dobrze i najlepiej! —
Wracał zaludniającymi się powoli gromadkami robotników ulicami. Szli posępni i znużoni; wymieniali krótkie i zarwane zdania o wojnie dalekiej w tej chwili; lecz w myślach i powiedzniach czaił się niepokój. Coś-nie-coś już wiedziano.
— może przepowiednia moja a propos jej synów-oficyerów ziści się pierwej w moim jeszcze pokoleniu —
Brama na Osobnej była już otwarta.
Wszedł cicho i uważnie aby nie budzić pięknej ministrowej. Zapomniał jak jej na imię. — Rozdziawszy się poszedł do łazienki na ranny prysznic. W drzwiach szklanych spotkał się z nią, już wychodziła po gorącej kąpieli; obsypała go niesłychanymi wymówkami: czekała godzinę jedną, drugą, do północy czekała, rozpalona, aż zębami szczękała, tak się jej chciało, tak ją te ich pieszczoty podnieciły — jak się zorientowała, że gdzieś się zawieruszył — wpuściła jednego z tych sztrabancli, co się do niej przylewali, do łóżka, tego młodszego; no, owszem — — tu rozcapierzyła palce lewej ręki, a z prawej dodała