Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 1 (bez ilustracji).djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie, przenigdy! — oto człowiek przechylony nad przepaścią bytu, bezdenną przepaścią, na której wsysający widok zatraca się świadomość, ta powierzchnia rzęsą pokrytych wód, naskórek, pod którym prężą się mięśnie i kanałami żył z szumem przelewa się krew — — zawrót! — zawrót! — ten od początku trwający i znów wzmagający się szum. — Moment, chwila, okamgnienie a runie człowiek w bezdeń oparem głębinowych ogni zamgloną, ciemno-purpurową, coraz czarniejszą — otchłań — ! — lej zagłady!! — —
— co panu jest? — usłyszał z drugiego, dalekiego brzegu, z poza oparów; — jakiego brzegu? — jakiego? — wszystko jest niewiadome; pamięć grzęźnie i zapada się; wszystko jest złudzeniem. Prawdą jest tylko bolesne wykluwanie się prawdy; prawda jest to otchłań! — —
— co panu jest, panie Cyprjanie — ! —
Znagła wyświetlony elektron odrywa się od dna — od głębi — mknie zawrotnym pędem — rośnie — potężnieje — olbrzymieje w gwiazdę — w glob — w słońce — w słońce, które ogarnia cały firmament — olbrzymia płonąca kula — — coraz bliżej — napiera — dotyka cyprjanowej głowy — rozpęka się w snop iskier, w wychlusty ognistych mioteł, w opad syczących komet —
Słyszy jakiś krzyk! — nie wie, że to jego trwoga przebiła gardło i wyzwoliła się wydłużonym jękiem —
— panie Cyprjanie! — panie Cyprjanie! — Pojął wreszcie; otrząsnął się z maligny; — zbudził ze snu? — z jakiego snu? — — Powrócił z poza kręgu tej migotliwej mizerii, którą zwiemy życiem indywi-