Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 1 (bez ilustracji).djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Poniechał dla niej odrazu zajmujące, mile kurwiątka i niezajmujące, niemiłe „panny do wzięcia“. — Począł przesiadywać w domu — pisał i czytał — czytał głośno jej: Marysi Jamroziance z Dąbrówki tej koło Klonówki — poezje czytał, swoje i nieswoje; — uczyli się ich na pamięć; dużo, bardzo dużo wierszy!
Państwo inżynierostwo — cudaczna, skwaszona, bezdzietna para ludzka — wałęsało się wciąż po spacerach, rodzinie i znajomkach; czasu wolnego, nudnego, dwusamotnego wbród; popołudnia zwłaszcza, cała to posępna reszta dnia po urzędowaniu (on), sprzątaniu i pichceniu obiadu (ona).
Pan Nawodny, Jan, szczupły, blady wymoczek, blondas z obwisłym, cienkim jak mysi ogon, wąsikiem — był też i malarzem; poniekąd takim sobie, domowym malarzem, samowystarczalnym ozdabiaczem ośmiu ścian, w których tlił się jego ziemski żywot; niebiański, gdyby był, byłby zapewne inny. Więc malował: nimfy nad jeziorem przy uroczym świetle księżyca, co to tak się przy nim marzy, marzy... nimfy-golaski przyzwoite co to i piersi i pępek i wogóle wszystko miały kunsztownie i pomysłowo pozasłaniane, paradowały w wieńcach nenufarów, które cudnie zdobiły spływające kosy dziewczęce; malował też hoże dziewoje w sutych koralach, takie kochane, nasze, — w tle wznosiły się majestatycznie (oczywiście) turnie Tatr; pejsaże panoramiczne też pacykował; taki oto tematycznie jego gust i genre; technika: olej (!), akwarela (stricte tasama, o której imiennik p. Nawodnego, też malarz, Jan Stanisławski podówczas mawiał: akwarele-duperele) pastel: