Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 1 (bez ilustracji).djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

damiać — przecież nic mówimy przy wdechu lub wydechu: teraz wdechuję powietrze, teraz je wydechuję: tego się wogóle nie mówi — — i poco mówić — ććć — zo—sia — s—i—si—a — — — —
Zasnął.
Czy to na początku, czy pod koniec roztrzepotanego trwania snów? — nie da się obliczyć — — wszystko przecież w ułamkach bezzegarowego czasu. Jest prawie tak jakby zaraz zaczęły się jakieś gonitwy i uganiaczki po niezliczonych pokojach — drzwi — okna — schody — w pewnym miejscu: kurytarz długi i nużący — idzie Cyprjan — idzie — — nagle! — spoza węgła mierzą do niego z rewolwerów nagie kobiety; rewolwery niklowe, lśniące. W pierwszej chwili zdawało się, że jest ich dziewięć — dlatego też zaraz widać przez okno, w wykroju prostokąta pejzaż znany: Itaka; oliwki stare, przygarbione wloką się pod górę; — lecz to trwa moment, tyle ile potrzeba, żeby to okno minąć; za raz też znika obraz jak w panoptikum; — a tych tam już nie dziewięć lecz dziewięć razy dziewięć, co daje niedokontrolowaną cyfrę: dziewięćdziesiąt dziewięć, bo zamiast się przez siebie pomnożyć, przystawiły się te cyfry do siebie. Teraz ta wielka naga gromada — stoją szeregiem jedne ponad drugimi, i znów trzeci rząd wyżej i czwarty — mierzy do niego z błyszczących niklowych rewolwerów; — przestraszył się! — a one w śmiech, te girlsy!, bo to są girlsy; podćwiczają nowy skecz na rewię; próba! — a z tymi rewolwerami to niby napad nimf na... ach! prawda! — przecież on ma solo w tym tańcu — więc zaraz zaczyna, z miejsca, czas najwyższy! — wlewo, wpra-