Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No tak, zamieńmy więc te parę słów, skoro jest to panu potrzebne. Jest pan poetą?
— Nie, wierszy nie piszę, próbuję prozy. Jestem bardzo szczęśliwy, że mogę z panią mówić. Dawno o tem marzyłem. Bo od dość dawna kocham panią tkliwie i szczerze. A mówię to dlatego, ponieważ wiem, że jestem i pozostanę dla pani obojętnym i nie obawiam się, że wbiję panią w dumę mojem oświadczeniem. Jest to moja sprawa. Przyjemnie jest mi zawiadomić panią o tem. Jestem więc zupełnie normalnie zakochany w pani, wypełnia pani wiele myśli mojego życia, i tak mało spodziewam się od pani, że całe moje uczucie wchodzi w strefę marzeń, a marzenia zazwyczaj są przyjemne. Prawda?
— Tak. Jakże pan ma na imię? Lucjan! Panie Lucjanie, bardzo się cieszę, że taki młody, ładny chłopiec kocha mnie. Że nie znając mnie, podszedł do mnie na ulicy i oświadczył mi to. Niemniej jednak niech pan pójdzie do domu i położy się, dobrze będzie, jeśli się pan prześpi. Trzeba panu wstawać z samego rana, bardzo wcześnie, brać zimny tusz, i przez dwie godziny spacerować. Potem pracować. Koniecznie musi się pan wziąć za jakieś studja, lub wogóle systematyczną pracę. To co mi pan powiedział jest piękne, ale niezdrowe. Nie jest pan człowiekiem naszej epoki. Jeśli będzie pan pamiętał o tem, to proszę powiedzieć panu Stasiowi, że bardzo pragnę go widzieć i żeby zadzwonił do mnie. Ja już tutaj skręcam. Żegnam pana.
I poszła. Haha!! — Miło jej jest, że on ją kocha! Ten ton. Tusz, spacery. Bydlę, bydlę, głupia, nędzna