Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ IV.

Tak więc trzech młodych literatów — ludzi słowa — zamieszkało pod wspólnym dachem. Dziadzia — ten Chrystusowo-donkiszotowaty młodzieniec będzie chyba najcenniejszym nabytkiem dla naszych obserwacyj psychologicznych. Wczorajszego najścia po pijanemu nie brano mu bardzo za złe. Trochę Stukonisowa — „nie zwyczajna tego“. „Mieciek“ najbardziej, ale tego nie brano wcale pod uwagę.
Iluż to ich było tutaj? Pięciu. — Tak, pięciu młodych mężczyzn, z których ma dopiero coś być. Ci w jednym pokoju z alkową i trzy niewiasty w drugim. Zatem osiem osób w dwóch pokojach, bo alkowę trudno liczyć za coś oddzielnego.
Dziadzia zadał szyku. Wstał rano z pod boku Zygmunta, nałożywszy na siebie flanelową pyjamę koloru sang boeuf, w kwiaty. Zabrał się ochoczo do tualety. Student z niepokojem w swych okazowych oczach śledził obficie owłosionego człowieka, krzątającego się na linji pokój-kuchnia via alkowa, w tak osobliwym stroju. Później student zadał pytanie. które go zrujnowało, jeśli chodzi o stosunki towarzyskie z Dziadzią. Ten golił się. Świetnie zorjentowany w rozkładzie mieszkania, był niezwykle ruchliwy, przyśpiewywał, to znów pogwizdywał, tak jednak, by nie obudzić śpiących przyjaciół. Godzina dziesiąta. „Mieciek“ wyszedł gdzieś z samego rana. Student udał, że nie widzi Dziadzi nacierającego sobie ciało wodą kolońską, lecz skoro zoba-