Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zamknij pysk, szczeniaku jeden. Głupi gówniarzu, będziesz mi tu gości obrażał. A ty, Dziadzia, skąd wziąłeś tego bydlaka?
...Pomyłka... fatalna omyłka... Zdemaskowany, Och. Wmówił we mnie... że francuz... czaszka... sztorm... tak to nie ten... to inny. O, żadnych wyjaśnień... tragedja o... zarysie metafizycznym... cios w serce... straszne... straszne... wyrzuciliście człowieka... którego tak mało znam... jeszcze się obrazi. Ohyda! — Brr... Idę spać.
Dziadzia poszedł w stronę łóżka i zwalił się na nie. Zygmunt, z medytacją w oczach, wycierał podłogę szmatą na końcu szczotki. Potem rozebrał się i ułożył obok Dziadzi. „Mieciek“ czytał na swej kanapie. Lucjan też już był pod kołdrą. Rozmyślał jak wszystko, co od kilku dni przeżywa jest nienormalne i wstrętne, w dodatku pomieszane z odrobiną jakiegoś niezdrowego humoru. Co będzie dalej? Najniespodzianiej w świecie znalazł się w warunkach, których przedtem nie znał. A może przeprowadzić się do ciotki? Było mu duszno i czuł ból w lewym szczycie.
Zgaszono światło. Dziadzia chrapliwie oddychał. Minęło z pół godziny i Lucjan już zasypiał, kiedy nagle wpobliżu rozległ się śmiech tak nieprawdopodobnie przeraźliwy, że Lucjan z biciem serca poderwał się z pościeli. To Zygmunt śmiał się jak szalony, ohydnym jakimś, obłąkańczym chichotem. Lucjan położył się zpowrotem. Przez kilka minut Zygmunt dławił się swym śmiechem.