Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wróciłeś z podróży, siedzisz teraz tutaj, ćmisz tę swoją fajeczkę i sądzisz że jesteśmy tutaj poto aby cię wielbić. Nie! — minął okres, kiedy to uważaliśmy cię za „dobrze zapowiadającego się“. — Jesteś już stary, trzydziestoletni chłop, — tak! starym jest pisarz, który do trzydziestego roku życia napisał kilka poprawnych nowel. Wykolejasz się coraz bardziej, nie staraj nam się imponować. Drażnicie mnie wszyscy, wy — dwudziestokilkuletni staruszkowie. Wermel, zgnijesz w nędzy przez swoje potworne lenistwo — słyszysz!? — Jeszcze trzy lata temu siedziałeś po nocach nad językami i filologją. Potem napisałeś gładki wiersz, kilku durniów cię pochwaliło i już ci się wydaje żeś wszystkie rozumy pozjadał. Mówię wam, że sprawiacie ponure wrażenie, kiedy się na was patrzy. O tobie Lucjanie nic nie mówię, boś jest ten „dobrze zapowiadający się“ młody chłopak. Tylko nie zapowiadaj się tak długo jak Krabczyński. Kochaj się lepiej w pannie Leopard, niżby ci się zdawać mogło żeś większy od tego autora dwudziestukilku mądrych książek, który obok niej siedzi. Tfu, co za ohydne, megalomańskie mordy. Proszę mi wybaczyć, pani Marjo, ale nie mogę już na nich patrzeć. Żegnam.
Był bardzo wzburzony. Pożegnał się tylko z Olafową i odszedł. „Dziadzia“ wycedził z fajeczką w ustach:
— Atak neurastenji.
— Gdzie tam neurastenja, facet bawi się w rózgę społeczną. Znalazł się Skarga, psiakrew — idjota, trzeba było mu po pysku dać.