Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tomem swoich wierszy wyraził wybitną indywidualność i odrębność talentu. Brocki ma dwadzieścia siedem lat, jest żonaty, a więc życie jego jest unormowane. Prowadzi pismo młodych poetów i robi to dobrze. Jest to mądry, miły człowiek, chociaż może trochę za flegmatyczny. Teraz słucha z uwagą opowiadania „Dziadzi“ mówiącego z zapałem. Znalazł słuchacza, który nie kpi z niego.
Olaf ze swą wieczną teczką, przeciera binokle chustką i nasadziwszy je na nos, dopiero teraz widzi całe towarzystwo. Normalne okrzyki na widok Lucjana i „Dziadzi“. Znowuż wzajemne przerywanie sobie rozmowy, ożywione twarze i przeskakiwanie z tematu na temat.
Wermel kuleje. Powiada że mu paznokieć wrósł w ciało. Przykra to sprawa i zwykła — jeśli się latami nie obcina paznokci. Wermel siada i daje do zrozumienia że napiłby się kawy, — ale białej. Lucjan pojmuje i kiwa głową, potem słucha jak Wermel głębokim głosem skanduje swoje przekłady z Browninga. Musi to być piękne, bo Lucjan nie zauważa nawet panny Leopard.
Panna Leopard. — Iluż to poetów miało zamiar truć się dla jej boskiej urody. Kończyło się zawsze płukaniem żołądka z powodu nadużycia alkoholu, zapuszczeniem brody lub ogoleniem głowy. Miało to swą dobrą stronę. Kilka, pięknych często — wierszy zostało napisanych bez myśli o honorarjum. Ale Lucjan nie umiał pisać wierszy. Zaś panna Leopard wcale tego od niego nie żądała, tak, jak nie żądała wogóle