Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Usiadł obok Zygmunta: Mój drogi, co to za kobiety, które mieszkają w tamtym pokoju?
— Ano, Teodozja nadobna, to ją znasz — siedzi tam i majtki ceruje. Na „akusierke“ się kieruje. — A druga, to Felicja Stodulska, kocha się w panu Józefie, o, widzisz jak się pan Józef zarumienił...
— Na plecach.
...o, widzisz jaki dowcipny. Słodka Felicja pracuje w sklepie z wędlinami i codziennie o szóstej rano wychodzi z domu. Przez nią masz wędlinę na śniadanie co rano, jakoś tam się z matką liczy. Nie widziałeś jej? — tył ma jak kocioł.
Lucjan przypomniał sobie, że to pewnie ta, która przedwczoraj wieczorem tak czule zwróciła się do „Miećka“.
— Tak, widziałem ją.
— No, widzisz, wykwintna, co? — Wogóle towarzystwo masz tutaj pierwszorzędne.
O pół do pierwszej wyszli z domu. Lucjan zeszedł na dole do stróżek, by odebrać metrykę. Mieszkały w maleńkiej ciupce, jak dwie myszy w norce. Krzątały się niepomne rannej awantury. Jedna tarła kartofle, druga smażyła placki. W izdebce swąd był nieznośny z oleju. Lucjan prędko odebrał metrykę i wyszedł. Na parterze frontowych schodów, siedział jakiś młody człowiek bez stóp i starannie obwijał sobie bandażami kikuty. Lucjan znał go z widzenia. Pięknie uczesany siedział zwykle na placu Józefa Piłsudskiego, pod murem, — i żebrał. Żeby wzbudzić większą litość, obwiązywał sobie drewniane kończyny bandażami.