Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kach. — Orewuar, jestem śpiący, ale jutro będzie złe czucie, prawda, panie?
Student kiwa sennie głową nad książką. Stukonisowa jest pochylona nad szufladą. Lucjanowi huczy w głowie; siedzi na brzegu łóżka i patrzy przed siebie: — zastanawia się, czy nie pójść jeszcze gdzieś na kawę. Obok przechodzi „Mieciek“, śmierdzący pastą do butów. Idzie pochylony i ociekający wodą, do lustra: ma zmoczone włosy. Odpycha matkę: — no, dajże się stara uczesać. — Robi sobie równiutki przedział grzebieniem Lucjana, który widzi to i odzywa się:
— Panie, a czemżeś się pan czesał, jak mnie nie było? — Może pan niezadługo zacznie zęby czyścić moją sczoteczką — pewnie pan wogóle nie czyści. Panie, trochę higjeny, zostaw pan ten grzebień.
— Cóż to za awanturę pan tu robi, wytrynię pana stąd razem z tym grzebieniem... na takich to jest sposób.
Lucjan wstał i podszedł do „Miećka“ — już się zamierzył, by go wyrżnąć w gębę, gdy student się zerwał i stanął między nimi: — Nie róbcie tu hałasów, egzamin mam za kilka dni. Idź pan spać, — Panie Miećku, ja jestem spokojny człowiek, ale jak panu dam w ryło, to pana rodzony Lenin nie pozna. Z geodezji mam zdawać...
Teraz zabrała głos Stukonisowa: — „Mieciek“, ty gudłaju jeden, czego pana obrażasz. Na rozbój niedługo pójdziesz... nie rusz, co nie twoje. — I Stukonisowa wraca do swojej roboty.
„Mieciek“ podchodzi do etażerki, chwilę grzebie w