Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bufet. Zygmunt powiedział: — wiesz, że doskonała jest ta czysta z balsamem, tak... rozjaśnia.
— Dobra jest również czysta z vermouth’em, — to mój wynalazek.
— E, gdzie tam twój wynalazek, — wykombinował to — proszę ciebie — Klimek. Pamiętasz chyba, — u „Wróbla“, a, ciebie wtedy nie było. No, może teraz tej — z vermouth’em?
— Nie, — czekaj; to jeszcze po jednym z balsanem, a potem można vermouth’em.
— O, doskonale, fenomenalnie... Podobasz mi się, Lucjanie. Proszę — nasyp pan.
— Twoje zdrowie, pierwszorzędna jest na żołądek, posiada taką goryczkę, prawda?
— Tak, goryczkę — może usiądziemy?
— Można, ale przed tem z wermucikiem — panie święty — tak pod boczek.
— Ty jedz boczek a ja sobie minogę. Ty sobie, a ja sobie. Lucjanie, bajecznie, żeś przyjechał. Szkoda, że niema „Dziadzi“.
— Szkoda, — błagam cię, Zygmusiu, wypij. — Genjalny miałeś pomysł, wyciągając mnie z domu, czułem się jak g...o w przeręblu.
Siedzieli teraz przy stoliku i patrzyli na siebie z ogromną miłością. Jedli z apetytem, Lucjanowi poróżowiały policzki.
— Wiesz co, Zygmusiu? — tak, na kieliszki, to drożej wyniesie. Możeby butelkę, tak dawnośmy się nie widzieli!
— Owszem, to nawet dobry pomysł. Panie, pro-