Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z zapałem, z jakim czyta się powieści sensacyjne. W pokoju było bezgłośnie; z podwórka znów wpadł strumień wspaniałego śpiewu. Lucjan począł nasłuchiwać: głos płynął razem ze słońcem, dźwięczał jasno i czarował nie milknąc, zasilany świeżemi tonami. Student cmoknął ustami niecierpliwie, Zygmunt oparł głowę desperacko na dłoniach, zaraz jednak odjął je, zajrzał lekceważąco do alkowy, gdzie leżał Lucjan, poczem wrócił do poprzedniej pozycji, zatykając sobie uszy palcami. Śpiew czas jakiś jeszcze brzmi, milknie powoli głuszony dźwiękami uderzeń młotka. Z głową opartą niedbale o wciśnięty róg poduszki, Lucjan patrzy na studenta: — siedzi jak mumja, wpatrzony w zadrukowaną stronicę, — o, teraz poruszył się; — uniósł głowę do góry i utkwił spojrzenie w suficie, potem nakrył oczy powiekami i jął poruszać ustami — powtarzał. Trwał tak z pięć minut, potem opuścił głowę i znowuż zaczął wpatrywać się w tę samą stronicę. Na schodach rozległ się głuchy łoskot, potem wiele drobnych uderzeń, jakgdyby kosz węgla się wywrócił. Ktoś zaklął grubym głosem, potem słychać było piskliwy głosik stróżki, gburowatą odpowiedź i, wszystko ucichło. Zegar wybija godziny; między jednem a drugiem uderzeniem trwa denerwująca cisza: już... już... zdaje się, że przestał bić... lecz jeszcze raz... nie, — buuum. — Lucjan wtulił głowę w poduszkę, oddychał zapachem swych włosów: pachniały zwyczajnem, żółtem mydłem i skórą. Odwrócił się i z pod łokcia spojrzał na studenta. Ciągle się „kształci“; jego wkuwanie się ma w sobie coś przerażająco nudnego, — twarz