Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ubrał się, przeciągnął; — wyjął szklankę z szafki, poszedł do kuchni i nalał sobie kawy; — była zimna i wodnista. Jedząc, czytał „Wolę Ludu“. — Niech szlag to trafi; ciągle masa, lud, ucisk. — Sam jestem w nędzy prawie i większe mam prawo do jedzenia codziennie obiadu, aniżeli chłop z pod Małkini do fortepianu. Spojrzał na zegar: jedenasta. Znowuż opadła go fala zgryźliwości. Począł się błąkać po pokoju. Wziął z etażerki obszarpaną „Lenorę“ Kadena Bandrowskiego. Począł czytać, — w ustach miał smak proszku do zębów, i — kawy. — Tfu, jak ten szczeka. — Załgany, zaśliniony karjerowicz... gada, gada. Rypnął niedolę górnika polskiego, ciekawym ile na tem zarobił... menda na jajach literatury. — Lucjan przerwał czytanie, znał to zresztą już dawno. — Dlaczego jestem taki wściekły i to z samego rana. Co mi ten Kaden zawinił, ani mnie ziębi, ani mnie grzeje, — zasrany pisarz to fakt, ale ma swoją grupę matołów, którzy go wielbią. Poza tem firma — sprytny człowiek. Jestem zgorzkniały i kwita.
Wyciągnął nogi do góry, potem zaczął bić piętami o wałek kanapy; chciało mu się wyć. Na podwórku ktoś grał na klarnecie... uhuuu... hurhurhur... wwa... waa. Ktoś walił do drzwi. Lucjan pobiegł otworzyć. Jak się masz Zygmusiu, coś tak rano wyszedł.
— Zaczekaj, zaraz ci powiem, tylko się w.....ę.
Po chwili mówił, zapinając spodnie: — Uważasz, kiedyś tu, matka dała mi na zapłacenie elektryczności, ale spotkałem Żywa i forsę przepiliśmy u „Wróbla“. Dziś był ostatni termin, musiałem — proszę ja cie-