Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z dalekiej odległości, dobiegały doń szmery z ustępu, szelest spódnicy Felicji, trzask drzwiami, potem jej kroki, melodja jakaś i znowu trzask drzwi, ale tym razem schodowych. Popadł teraz w zupełną drzemkę, spowodowaną absolutną ciszą. Trwało to dosyć długo. Jeszcze przez zasłonę omroczenia słyszał czyjeś cichutkie kroki, trzask podłogi, głębokie westchnienie. Ale nie zdawał sobie sprawy, gdzie się to wszystko dzieje. Cisza. Nagle obudziło go czyjeś rzężenie, głuchy łomot, jakby ktoś butami kopał w deskę. Otworzył oczy i narazie nie mógł sobie zdać sprawy, co się dzieje. Wyraźnie słyszał, że wpobliżu ktoś charczał i walił nogami o drzewo. Ale gdzie!? Usiadł na łóżku, było prawie ciemno. Teraz wiedział gdzie. W ustępie działo się coś niesamowitego. Zebrał resztki sił na zwleczenie się z łóżka i potoczył się jak pijany do kuchni. Przekręcił kontakt. Drzwi ustępu trzęsły się pod uderzeniami nóg. Szarpnął za klamkę. Drzwi były zamknięte od wewnątrz. Począł krzyczeć: Kto tam jest, co się dzieje! Otworzyć, co tam się dzieje!!
Uderzenia słabły coraz bardziej. Na progu ukazała się groźna i złowieszcza postać chłopki. Jej czarne oczka biegały między powiekami jak dwa oszalałe zwierzątka. Władek, mój syn Władek, kaj się podział?
Lucjan usunął się z wycieńczenia na kuferek. Jasnem było, że wewnątrz ustępu znajdował się Bednarczyk. Działo się tam pewnie coś okropnego. Lucjan krzyknął do chłopki, by zbiegła nadół do stróż-