Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, nie powiem, aby to było coś wesołego. O cóż wam poszło?
— Mój drogi, niech cię Bóg uchroni od podobnego przypadku. Dostaliśmy kiedyś zaproszenie do poselstwa sowieckiego, miało się odbyć przyjęcie na cześć pisarza sowieckiego, który tu zjechał. Djabli mi nadali myśl, żeby i ją wziąć z sobą, żonę moją. Ano, wystroiła się i poszliśmy. Z początku było wszystko dobrze, ale w pewnej chwili wydało jej się, że kawior jest śmierdzący. I narobiła tak potwornej awantury, że miałem zamiar po tem wszystkiem strzelić sobie w łeb. Powiadam wam, że skandal, jaki tam zrobiła, przechodzi ludzkie pojęcie. Pyrgnęła całą salaterką tego kawioru o ziemię, obryzgując gorsy zebranych tam dygnitarzy, poczem nawymyślała sekretarzowi poselstwa w najokropniejszym rosyjskim języku. Ach, Boże, jak ona podle mówiła po rosyjsku, i wyszła, klnąc na czem świat stoi. Nie wróciłem już do domu, tylko z drogi napisałem list (wyjechałem do Wilna), że nie chcę jej znać więcej. Kiedy wróciłem, zaczęły się płacze i prośby, ale byłem tak wściekły, że przepędziłem babę na cztery wiatry i wreszcie mam spokój. Trudno wypowiedzieć, co ja się wycierpiałem z tą kobietą. Nie rozumiała mnie zupełnie, nie zdawała sobie sprawy, kim jestem, ciągle i wszędzie mnie kompromitowała, słowem do wszystkich moich trosk i przeżyć wewnętrznych, dołączył się koszmar współżycia z nią. Powiadam wam, że jestem teraz zupełnie inny człowiek i gdyby nie przeróżne draństwa moich kolegów po piórze, miałbym zupełnie znośne ży-