Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/261

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    szę mi coś powiedzieć o sobie. Co panu właściwie jest?
    — Poco pani tu przyszła, przecież to już jest nieludzkie.
    — Wiem, że jestem bardzo winna, lecz niema sensu wspominać dawne historje, spróbójmy dojść do porozumienia, panie Lucjanie, niechże pan mnie pojmie!
    — Tu niema nic do pojmowania. Muszę panią uprzedzić, że często bywam ordynarny, prócz tego chory jestem i nerwy mi niebardzo dopisjuą.
    Poczęła go gładzić po kolanie i mówić jak do dziecka:
    — Taki chory, taki ordynarny, i taki... taki bardzo kochany, i malutki i nerwowy... no, już dobrze, prawda? wszystko dobrze?  ,
    Było mu rzeczywiście dobrze; to gładzenie po kolanach i wyżej było wcale przyjemne. Z drugiej strony odczuwał wyraźnie psychiczną urazę do tej wystrojonej i pachnącej dziwki. Musiał ścisnąć rękę, aby nie trzasnąć jej w tę gładką gębusię.
    — Pewnie Lusiowi smutno jest tutaj samemu?
    — Smutno, smutno.
    — Wie pan, ja to sobie tak czasem myślałam, że bardzo nikczemnie z panem postąpiłam. Ja rzeczywiście wolę starszych mężczyzn, a z drugiej strony imponuje mi taka młodzieńcza miłość i przez jakąś dziwną perwersję, staram się ją upokorzyć. Sama jestem młoda, mam przecież dopiero dwadzieścia pięć lat. Ale z panem to rzeczywiście za ostro postąpiłam.