Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pracować... sam talent nie wystarczy. Po chwili przyszedł Zygmunt i weszli do środka. Usiedli na otomanie, ale już nic nie mówili. Lucjan położył się na łóżku w alkowie; opanowało go bezmierne znudzenie, długo patrzał na pajęczynę w kącie sufitu, — potem obrócił się na bok i usnął.
Obudził się z tępym bólem wtyle głowy. Był zmęczony i czoło miał gorące. Uszu jego dochodziły — zdaleka jakby — głosy ludzkie. W alkowie było ciemno, tylko na środek padało światło z pokoju. Chciał się obrócić na drugi bok, kiedy usłyszał słowa: — Takich to tylko bić w mordę.
Na to ponury męski głos:
— Po mordzie to tylko takich bić jak pan — wrogów masy. Lud dosyć już...
— Pani Stukonisowa! Ja nie pozwolę, by taki smarkacz mnie obrażał — mnie! studenta! Psiakrew! — bo wam tu wszystkie graty porozbijam!
Stał na środku pokoju, bez marynarki, i krzyczał. Lucjan nie widział jego twarzy. Z kuchni wyszła szczupła czterdziestoletnia kobieta i powiedziała wolno, nosowym głosem: „Mieciek“, jak się nie będziesz liczył, to cię wyrzucę na pysk. Idź tam do swoich komunistów obrażaj, panie Józku, mówiłam, żeby się pan z tym draniem nie zadawał, on jest głupi absolutnie.
Student odwrócił się do kobiety: miał dużą, po chłopsku przystojną twarz z czarnemi wąsikami pod nosem. Na głowie jego falowały ufryzowane włosy, a oczy wyrażały tak bezmierną głupotę, że Lucjana dopiero teraz zdziwiły poprzednie, pełne energji sło-