Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i jak dzieci kłócicie się o byle głupstwo. Jak Boga kocham, ja już warjacji dostaję. Przecież gdybym to komu powiedział, toby nie uwierzył. Przecież wy kiedy pozabijacie się o jakieś pióra, czy jajko.
— A w d...e mam to wszystko, już mi się jeść odechciało.
— Właśnie, i tak żeś pan zdrów... ja potrzebuję tłuszczów, jestem chory na płuca.
Bednarczyk zajadał z apetytem, a Józef zabrał się do jakichś wykresów. Zrobiło się ciemno. Zapalono światło. Stukonisowa przygotowała obiad, podała go Lucjanowi, który się właśnie obudził, poczem zawołała na Dziadzię i Zygmunta, by przyszli jeść. Podczas obiadu Stukonisowa ciągle mówiła o „Miećku“, a Dziadzia ją pocieszał jak umiał. Mimo swej niewypłacalności Dziadzia był lubiany przez gospodynię i przestał zwracać uwagę na jej obelgi wymawiane w czasie złości. Zjedzono obiad. Zygmunt zaproponował grę w preferansa. Usiadł do stołu on i trzej studenci. Przed rozdaniem kart, ułożono się po groszu za dziesięć punktów. Dziadzia uwiązał szpulkę na sznurku i wlokąc ją po podłodze, bawił kotka. Stukonisowa, jak zwykle po południu, szyła na maszynie i śpiewała nabożne pieśni. Lucjan usiadł na łóżku i przeglądał rękopis swej powieści. Widział w niej teraz masę błędów konstrukcyjnych, wielką ilość przydługich i nudnych djalogów oraz podły styl. Zniechęcony położył plik papieru na krześle, zwiesił głowę i pogrążył się w medytacji. Ale po chwili ocknęły go dzikie okrzyki.