Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Doprawdy, przykro mi bardzo. Na to Bibrowski: tak, prawo nasze chroma, lecz łagodzi mi tę gorzką prawdę myśl, że stróż jego posiada serce. Żegnam pana, panie Sędzio, oby prawo było takie jak pan. Godny, zostawił rozrzewnionego Sędziego na środku sali, poczem, gdyśmy się znaleźli na ulicy, mówi do mnie: oto jak trzeba z nimi postępować. Ja do niego: no, ale zapłaciłeś. On: zapłaciłem, ale jak. Nie mówiliśmy nic i tak żeśmy się pożegnali. Nie wiem, który z nich był głupszy: sędzia czy Bibrowski. Ja skorzystałem na tem dużo; ryczałem ze śmiechu, patrząc na tę walkę rozsądku z obowiązkowością w sercu tego poczciwego urzędnika. Ale ten Bibrowski to idjota.
— Nie jest taki idjota, skoro rzucił wiersze i wziął się za prawo. Lepiej że będzie głupim adwokatem, aniżeli marnym poetą — na co się zanosiło.
— Można być dobrym adwokatem i niezłym poetą, mój Lucjanie. — powiedział Turkowski. — To już jest kwestja tylko talentu.
Olafowa odezwała się swym cichym głosem:
— Wszystko ma swoje kwestje.
Zygmunt siedzi w kapeluszu i pije wodę z butelki. Drażni to bardzo Lucjana, ale ma jeszcze na myśli opowiadanie z sądu. Ten Bibrowski, — przepadał za Dostojewskim i to go zgubiło, a teraz poszedł na prawo, hm, Lucjan nie mógł pójść na prawo, bo nie miał matury. Pozostało mu tylko pisanie tej prozy, ale o czemże to myśli. Ci tutaj siedzą i gawędzą o byle czem, — Lucjan wcale nie ma wrażenia, że ich nie widział pół roku; wszystko jest tak, jakby się wczo-