Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kładź się pan... kładź się pan, bo skuję jak bandytę. Grzecznie pan nie rozumie?
Zygmunt wrócił do łóżka. Z drugiego pokoju wyszła przerażona Stukonisowa, a za nią wyjrzała Teodozja. Felicja wyszła do pracy przed nadejściem agentów.
Mężczyzna zawołał:
— Oho, panie już gotowe. Skoczę tam na chwilę.
Wszedł do pokoju kobiet, powierzchownie przejrzał szufladki, poczem wrócił i tak samo niedbale przeszukał biurko i etażerkę, następnie zwrócił się do leżących w łóżku:
— Ubierać się, panowie, pójdziemy razem. Raz... dwa, trzy!
Zygmunt zaprotestował:
— Niema sensu, żeby pan nas ciągnął, z samego rana. W ciągu dnia przyjdziemy sami, gdzie trzeba.
— Proszę pana, jesteś pan przecież człowiek inteligentny, co panu będę tłumaczył? No trudno, trzeba iść, ubierać się, panowie! Eee, panie tłusty, co pan tak śpisz twardo?
Zadziwiające, że studenci przez cały czas spali, mimo hałasów i okrzyków energicznego agenta. Może udawali, w każdym bądź razie Józef patrzał błędnie dokoła, a Bednarczyk krzyknął z przerażenia. Edward odrazu zaczął się ubierać, zastrzegając się:
— Jestem asystentem, studentem medycyny przy uniwersytecie, o godzinie dziesiątej muszę być na sekcji, żeby panowie wypuścili mnie przed tym czasem.