Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znał to małżeństwo w Zakopanem. Bawiła go perfidja Bove i prostactwo jego żony. Nie angażując się zbytnio, wypił nawet z Bove na ty., i dalej wysłuchiwał pobłażliwie jego plotek. Żonę traktował wyniośle i grzecznie.
Dziadzia kończył właśnie opowiadać jakiś epizod ze swej podróży, gdy nagle dama przerwała mu:
— Czy tę bródkę nosi pan dla celów donżuańskich?
Uprzejmy i delikatny Dziadzia odpowiedział:
— Nie, pani, nie mam w tem żadnych celów. Jest to moja drobna i zdaje się nieszkodliwa słabostka.
— No, bo myślałam.
Lucjan zatuszował:
— Co tu wiele gadać, my chcemy iść na wódkę. Może się razem wybierzemy?
Bove zwrócił się do żony:
— Lunia, co ty na to?
— Można iść, tylko żeby nie było żadnej rozpusty z naszej strony, a wyzysku ze strony knajpiarzy.
— Zatem płaćmy za kawę i idziemy, — powiedział wesoło Lucjan.
Na ulicy Bove wziął Lucjana pod rękę i powiedział:
— Bardzo dobrze, żeście przyszli. Nudziliśmy się strasznie. Tylko ten Krabczyński taki niesympatyczny. Napisał jakąś książczynę o morzu, nowelki jakieś głupawe. Ta jego bródka, nie, nie podoba mi się.
— O ile widziałem i słyszałem, to parę minut te-