Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nął przyjaźnie ręką w stronę Lucjana. Obaj podeszli do małżeństwa i Lucjan przedstawił im Dziadzię. Uściśnięto sobie dłonie. Bove uprzejmie odezwał się do Dziadzi:
— Znam pana już od kilku lat, z widzenia i ze słyszenia. Zdaje się, że ostatnio odbył pan wielką podróż?
— Tak, pół roku nie było mnie w kraju. I Dziadzia począł opowiadać, gdzie był.
Bove miał nieforemną, zniszczoną twarz, o spłaszczonym nosie i małych, chytrych oczkach. Był to zdolny, wykształcony człowiek, któremu ostatnio dobrze się powodziło, lecz mimo to wiecznie był zgorzkniały, i kogo tylko spotkał, natychmiast roztaczał przed nim swe żale. Najprzykrzejszą jednak cechą jego charakteru, było niesłychane plotkarstwo i zawiść. To też mimo powagi jego prac, starsi pisarze unikali go, wobec czego Bove zaprzyjaźnił się z młodymi, tłumacząc to sympatją dla ich idei i postępu. Zależnie jednak od okoliczności, zarówno na jednych, jak i na drugich, wylewał kubły nienawiści i wzgardy. Jedyną jego zaletą było poczucie humoru i groteski. Żona Bove była jakby dopełnieniem charakteru męża. Brzydka, chuda, o małpiej złośliwości w twarzy, starała się w towarzystwie okazać swą inteligencję, co często kompromitowało naprawdę kulturalnego Bove. Zazwyczaj źle dobierała obcych wyrazów i określeń, przyczem kpiła z ludzi, których mało znała. Robiła to w sposób ordynarny i nieumiejętnie złośliwy. Lucjan po-