okręcie bardzo pewnie. Równie dobrze się czuje na łódce ratunkowej, już po zatonięciu okrętu, a także obgryzając nogę zarżniętego towarzysza. Ale mnie to przesadne kołysanie się okrętu z temi wszystkiemi dodatkami, jak wycie wichru, zalewanie przez fale pokładu, ustawiczne pobrzękiwanie przeróżnych naczyń, — poprostu trochę denerwuje. Spacerować nie mogę, bo wyglądam wtedy jakgdybym tańczył taniec brzucha. I to wszystko dzieje się w słońcu pod lazurowem niebem. Jakież zajęcie mam sobie wynaleźć o tak niespokojnym czasie? Pan De, blady i posępny, z trudem łowi palcami klawisze swojej maszyny. Pisze jakąś belestrykę, bo często zaczyna od nowego wiersza i stawia acapity — pewnie dialogi układa.
Biorę pudełko z wycinkami i wysypuję je na swojej połowie stołu. Grzebiąc w nich, myślę, że rzeczywiście trudnoby było ułożyć z tego jakąś całość, a całość jest pokazana na pudełku: kolorowy obraz przedstawiający okręt na morzu w czasie burzy. Wycinanki są po jednej stronie w różnych barwach, po drugiej szara tektura, na tych szarych stro-
Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/57
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.