Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiek się lęka panicznie choćby najdrobniejszej złej nowiny, rodzi się w nim nikczemna pokora, brak decyzji, zanik pamięci i wogóle wydaje mu się, że tylko on taki stan przechodzi, nikt, tylko on właśnie. Ale to jest przecie choroba organizmu i nic więcej, trzeba ją przejść, przetrzymać. No, nareszcie wydobyłem jakiś uśmiech na tę twarz. Dostaliśmy jeszcze galaretki owocowej i czarnej kawy. A jakże, opowiedział nam wszystko dokładnie, gdzie był i jak czas spędzał. Ależ już tego powtórzyć nie mogę, to są jego sprawy i za nie teraz cierpi. Narazie jeszcze nie wiem co to jest za człowiek, bo go zamaskowało to przepicie. Blondyn, kędzierzawy i błękitne oczy, krępy, grubawy trochę; są to niby dobre oznaki u mężczyzny. Zupa była wyśmienita.
Zaraz po kawie kapitan chwycił czapkę i pognał do siebie, nagórę, a myśmy powrócili do gry i do kopcenia papierosów. Obiegło nas stado zwykłych, pokojowych much. Dym ich wcale nie zraża. Mijają zwolna godziny, przegrywam bardzo, o piątej steward przyniósł kawy i piernika. Podwieczorek. Pod