Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

li. Wstaję, zataczam się od potknięcia o jakieś przedmioty (choć mam wrażenie, że gdybym się nie potknął, takżebym się zatoczył!) i przekręcam kontakt. Światło ukazuje stertę łachów na posadzce, wśród których rozpoznaję swój smoking. Na szczęście jestem w pyjamie. Na górne łóżko boję się wprost spojrzeć.
Powlokłem się do łazienki, i w wannie zaczęło mnie opuszczać odurzenie poto, żeby już wyraźnie zdać sobie sprawę z fatalnego stanu. Przedewszystkiem, niby stado psów, opadły mnie jakieś nieumotywowane wstydy. Ze straszliwej luki w pamięci wychynęły potworki nieuświadomionych jeszcze, zaledwie przewidywanych czynów. Idjotycznie i z uporem począłem starania, aby wogóle nie myśleć, ale udręka rozumowania nie opuszczała mnie ani na chwilę. Czysty na ciele, czułem wewnątrz warstwy lepkiego brudu. Bolały mnie stawy, w ustach czułem jakby zanieczyszczoną ranę. Wypłókałem usta i oczyściłem zęby, poczem wróciłem do kabiny. Zmiejsca odurzyła mnie cała gama przeróżnych smrodów. Ze strachem zbli-