Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ko wspomina je obolała głowa w niejasnych fragmentach. Leżymy na swoich łóżkach czując taki wstręt do siebie, że jeden zna wprost myśli drugiego i cała kabina przesiąknięta jest tym wstrętem. Oczywiście, jesteśmy już w drodze, widzę to po wolnym i wahadłowym ruchu pewnego łańcuszka. Odjazd przespaliśmy, i cały pobyt w Santa Cruz może się wydać chorobliwym majakiem, który pozostawił (we mnie przynajmniej) straszliwe fizyczne następstwa. Dla wyjaśnienia muszę wyznać, że krótki bełkot ze stewardem powiadomił mnie o dacie. W tej chwili właśnie nawiązuję kontakt z okrętem po koszmarnej przerwie pobytu na lądzie. Poprostu właśnie obudziliśmy się. Pan De także nie śpi, czuję to, choć leży cicho. Jest jakiś parszywy kolor za oknami: wilgotna siność. I trudno się zorjentować, czy to świt czy zmierzch. Zegarek wskazujący na piątą też mi nic nie mówi, tem bardziej, że pada deszcz i skrapia szyby iluminatora. Czuję się wprost okropnie. W głowie usadowił się jakiś piekący polip, każda myśl zdaje się nieszczęściem, a wspomnienie wprost bo-