Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wzywające ratunku. Pomagali nam marynarze gwizdami na palcach. A miasto przyzywająco mrugało światłami i wogóle była cisza. Wkońcu na aksamitnej toni zauważyliśmy smukłą plamę jakiejś łódki, która zatrzymała się i męczyła nas swojem niezdecydowaniem. Wreszcie podjechali: trzech rybaków w łódce przepełnionej jakiemiś gratami z dziedziny rybołówstwa. Stojąc, podjechaliśmy do brzegu. Pozostawiliśmy najstarszego rybaka ze srebrną monetą w dłoni w pozie pełnej mistycznego zachwytu na klęczkach. W smokingach i bez kapeluszy szliśmy drogą, uskakując przejeżdżającym samochodom. Potem weszliśmy do baru z szyldem „Zanzibar“. Ach, jak tam było wesoło — tłumy ludzi, muzyka, nieznajome dziewczęta całowały nas w usta i psztykały wylakierowanemi paznokietkami w nasze gorsy.


18 lipca

Tak, to prawda! Dziś jest osiemnasty lipca. Gdzieś się zapodziały trzy dni, i dziś tyl-