Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cjanci noszą czarne pudełka na głowach, lśniące i dziwacznego kształtu. Anglicy nie oparli się jasnowłosym Francuzkom i całe towarzystwo opuściło wyszynk.
— Gott strafe England...
— Co pan mówi, panie Zbyszku?
— Nic, takie... po niemiecku!
— No to możeby pójść na obiad?
— Dobrze, tylko jeszcze przy bufecie napijemy się czego, niech doliczą do rachunku.
Wstajemy i podchodzimy do bufetu. Pogodny brunet nalewa nam dwa konjaki. Pan De po wypiciu wydaje dziwny dźwięk; coś między westchnieniem i stęsknięciem. Ja zrobiłem to w zupełnym spokoju i zjadam bułeczkę ze schabem.
— Płacę! Ja płacę!
— Ależ daj pan spokój, ja!
— Nie, to moje!
— Konjak mój!
— Wszystko ja!
— Dlaczego?
— Bo ja!
— No po połowie?
— A niech będzie!