Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piwa. Obok siedzą trzy jasnowłose, zakochane w nas od pierwszego wejrzenia — czemu dają wyraz wzrokiem i gestami — Francuzki. Chyba Francuzki, bo paplą w tym języku. Nie zwracamy na nie uwagi, widać przepaliło się w nas pożądanie. Odczuły to, bo całą swą emanację miłosną skierowały do dwóch Anglików. Chyba Anglicy, bo po angielsku rozmawiają. Pijemy następne piwo. Przez otwarte drzwi widzimy placyk. Usadowiła się tam — niedziela — rumiana blondynka — i sprzedaje sandwicze z próżniactwa, nudy i wypoczynku. Wypiłem do dna. Gdyby pan De mógł odgadnąć moje myśli, porwałby się chyba od stolika z okrzykiem grozy. Ale on zamawia piwo, lecz zaraz zatrzymuje kelnera i mówi do mnie:
— Możebyśmy się napili whisky, bo to piwo... tyle płynu?
W oczach moich wyczytał zgodę. Siedzimy dalej bez gadulstwa. A więc na placyku niedziela... nie, dajmy temu spokój. Dlaczego ci Hiszpanie ubierają się tak czarno? Przecież słońce. Dziewczęta też mają na główkach czarne koronki. Dlaczego poli-