Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wtedy Kamila dusiła wściekłość i odchodził obrażony, towarzyszył mu chichot wuja Leona. Bo o ile wuj Leon był skąpcem, o tyle Kamil był utracjuszem. Opłata za godzinę zwykłego siedzenia przy łóżku matki wynosiła markę, i jeszcze czekoladkę na dodatek. Pójście po lekarstwo, czy inny drobiazg też kosztowało. Ale kapiszony, orgiastyczne fundy z wodą sodową i landrynami pochłaniały te zarobki, i stąd żebranina u wuja Leona. Kamil się rozbuchał, używał życia jak niebieski ptaszek wypuszczony z więzienia. Używać, nie myśleć o jutrze, biegać.
Zaprzyjaźnił się z Burym, Bury był synem księdza, to jest synem gospodyni, ale twierdzono powszechnie, że jest synem księdza. Bury miał rodzeństwo, czworo łachmaniarzy włóczących się po księżym dziedzińcu, ale on, Bury, indywidualista, żył osobno. Nazwa przylgnęła do niego bez żadnych oznak zewnętrznych, po prostu dzieci nazwały go Burym i koniec. Właściwie na imię miał Jacek, Jacek bez nazwiska. Bury był dwunastoletnim drabem o przygarbionych plecach, lubił sam włóczyć się po uliczkach ospałej osady; twarz miał tłustą, popryszczoną i wielkie kończyny. Głowę wielką jak makrocefalik. Poznał się z Kamilem na skutek sprzeczki w czasie łowienia piskorzy. Ryba wymknęła się z jego rak i schwycił ją Kamil. — Oddaj zaraz, zasrańcu skończony, zaskrzeczał Bury. I Kamil potulnie wrzucił rybę do jego słoika. To udobruchało Burego i zaproponował Kamilowi spacer na łąki, nazajutrz, z rana.
Na upstrzonej kwiatami łące tętniło życie stworzeń. Rozgrzana zieleń wydzielała odurzającą woń. Bury chwytał małe, zielone żabki i miażdżył je bosą stopą,