Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drugim zawodem. Mianowicie chodził grać na weselach, do spółki z harmonistą. Z takich wesel wracał nad ranem, lekko pijany, z kieszenią pełną drobnych monet. Wuj Leon lubił stawać w zadumie, i pisać palcem w powietrzu, najczęściej sumował w ten sposób liczby.
— Co ja teraz napisałem, Kamil?
— Fuj, wstydził by się wujek!
— Ty małpiszonku głupi, ja napisałem: dusza.
Wuj Leon nosił spodnie nigdy nie prasowane: dwie rury, oraz kurtkę z cajgu, z przykrótkimi rękawami. Mógłby się dawno ożenić, ale babka odradzała mu to, sama chciała być jeszcze gospodynią. Ten łysiejący mężczyzna rumienił się jeszcze, i lękał się gniewu babki. Bo ta mała, ładna babka, była rozumną niewiastą. Gdyby wuj Leon słuchał babki, nie byłby w zeszłym roku stracił tyle pieniędzy na zbożu. Chciał zarobić, a tymczasem stracił. Wuj Leon lubił się śmiać jak opętaniec: przechylał głowę do tyłu, wypinał brzuch, luźno opuszczał ręce i dopiero rechotał.
Był dobroduszny, ale i porywczy; raz o mało nie poranił wuja Janka nożycami, za siostrę. Wuj Janek lubił bowiem bić czasem ciotkę Zosię. Kamil lekceważył wuja Leona najwyraźniej, co mu nie przeszkadzało żebrać nędznie: Wuju, daj pół marki, wuju, wuju, wuju, pół marki, pół marki, daj pół marki. Wuj Leon siedział przed domem na ławeczce i zza przymrużonych powiek patrzył na Kamila, który go przy tym szarpał za wszystkie części ubrania. Trwało to godzinę i więcej, wreszcie wuj Leon uśmiechał się i mówił: dostaniesz dwadzieścia fenigów, jak złapiesz sto much, i położysz mi tu pod nogami.