Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pewnie ci się zdaje — powiedziała obojętnie matka.
— Ach, moja Anko, ty masz swoje zmartwienia i nie pojmujesz mego nieszczęścia. Czego się doczekałam po tylu latach. Ale nie będę ci psuła nastroju przed wyjazdem, tylko nie mów nic babce, błagam cię, ani nikomu. Ty Kamil, też. Popatrzyła na Kamila i zaraz twarz jej rozjaśniła się.
— Mój złoty, brylantowy królewicz! Jak poważnie pakuje te swoje graciki, myślałby kto, że to skarby ogromne. Moje chłopaki nie mają gdzie wyjechać. Kamilku, powiedz, nie żal ci cioteczki? Żal, prawda... mój maleńki, tak się cieszę. Muszę już iść, siedźcie na wsi jak najdłużej. Anka, do widzenia, i powiedz tylko co z tym Jankiem?... Kamil, napisz do mnie. Już mnie nie ma.
Ale wróciła od drzwi. — Zapomniałabym o najważniejszym. Byłam wczoraj u Kaźka, wiesz już o Andrzeju?...
Kamil zdrętwiał. Wyda się wszystko, był przecież na górze, matka przekona się teraz jaki jest podły.
— Nie, nic nie wiem — odpowiedziała matka. Odwróciła się od walizki i stanęła ze zwieszonymi rękami, wyczekująco.
Ciotka Zosia, najpoczciwsza istota pod słońcem. Naumyślnie, a może przez roztargnienie, nie wspomniała o Kamilu.
— ...Więc aresztowany jest. Jakieś akcje sfałszował... już siedzi, powiedz, ledwo przyjechał. Zabrali go z mieszkania Kaźka, który się pieni z wściekłości. Myślał