Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łaziła kanalia już w czwartek; wstrętny, dwulicowy podlec. Łasił się, uśmiechał, usługiwał Wercmanowi. Sprzedawał mu siebie po kawałku. Potem przez półtorej godziny narkotyzował się w ciemniościach. Prerie, dzikie zwierzęta, Indianie. Och, ten czarny podlec zastrzeli go napewno, schyl głowę, panie Jack, on jest z tyłu. Wychodził z kina zmięty, bez siebie tam w środku. Po co brał pieniądze? Już, skończyło się. Płaszczył się przed tym tyranem po to, żeby się mamić przez półtorej godziny. Uczucie braku charakteru psuło mu wspomnienia cudownej rozrywki. Znów był zimny, nieugięty i opryskliwy wobec Wercmana i ten przypomniał mu to kiedyś. „Jesteś tylko wtedy dla mnie grzeczny, kiedy masz dostać na kino. Jesteś bez wartości, bez czoła, tak jak twój ojciec.“ Było to złośliwe i upokarzające. Ale na kilka dni przed następnym kinem, Kamil zaniósł Wercmanowi buty do szewca i zrobił mu dwieście papierosów ze szmuglowanego tytoniu. Namiętność chwyta w swe szpony.
Do Zbyszka miał Kamil pogardę specjalną. Kiedyś ciotka Zosia, tuż po przyjeździe ze wsi, dała obu chłopcom na kino. Zbyszek był o trzy lata młodszy od Kamila, ale prawie tego samego wzrostu. Weszli więc do środka, usiedli, zgaszono światło. Kamil usadowił się w krześle z uczuciem błogości. Jak Chińczyk, który ma za chwilę zapalić opium. Tłoczne ulice Nowego Jorku. Bandyci ostrzeliwują się, ich samochód pędzi na wprost. Zbyszek wydaje drżący, dziki okrzyk. Zapalają światło i wyprowadzają go. Kamil skurczony ze wstydu, siedzi. Publiczność śmieje się i chłopaki wytykają Zbyszka palcami. Ale ten małpi-